Ubiegły tydzień minął pod znakiem (można tak powiedzieć? o tej porze już nie myślę) chorób biednej Małpy - ponad 40 stopni gorączki i kompletne olewanie wszystkiego wokół (dosłownie i w przenośni).
Na szczęście Vigo dziś odzyskał już pełnię sił (no, prawie), udowadniając to rozszarpaniem swoim psim kłem moich jedynych ocalałych, niezniszczonych dotąd dresów.
W szkole jak zwykle masakra, więc co będę pisać? I tak nikogo to nie obchodzi. Teraz przejmuję się tylko jutrzejszym sprawdzianem z niemca (języka, który nie powinien istnieć) i tym, że wplątałam się w organizację imprezy dla naszych kociaków z I klasy - pseudootrzęsiny im robimy. Świetnie.
Ach, zapomniałabym - w niedzielę mam bierzmowanie. Ale to drobnostka.
Czekam na filmik z free hugs...
Whisky
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz